To nie będzie post namawiający do ateizmu. Równie dobrze, mógłby mieć tytuł: „Weź życie w swoje ręce!” To będzie post namawiający do refleksji nad własnymi potrzebami.
Ostatnio wyjątkowo często natykam się w życiu i na Facebook’u na ludzi, którzy albo bardzo dużo swoich życiowych doświadczeń przypisują bogu, albo promują wiarę w dość nachalny (jak dla mnie – ateistki) sposób.
Przeszłam w życiu długą religijną drogę. Zwykle zapytana, chętnie o tym opowiadam. Pochodzę z wierzącej rodziny. Moi rodzice bardzo ubolewają nad tym, że nie kultywuję tej rodzinnej tradycji. Ale nie zawsze tak było. Kiedy byłam nastolatką, wiara miała dla mnie ogromne znaczenie. Wierzyłam bardzo. Raz spędziłam nawet dwa tygodnie biorąc udział w pieszej pielgrzymce do Częstochowy. W międzyczasie spotykałam na mojej drodze różnych księży i różnych ludzi, z zupełnie różnym podejściem do wiary – od fanatyków, po tych bardzo racjonalnych i rozsądnych. A potem… Potem dorosłam. Poszłam na studia. Stałam się jeszcze bardziej niezależna w działaniu i myśleniu. Wyjechałam na studia do Skandynawii, gdzie wzięłam udział w kursie „Psychologia religii” i zaczęłam patrzeć na wiarę w zupełnie inny sposób. Duże znaczenie miała dla mnie książka Davida M. Wulff’a „Psychologia religii”. Wtedy już na sto procent przeszłam na stronę ateizmu. Dzielę się tu tą historią po to, żebyś wiedziała, że moja postawa względem wiary nie wynika z tego, że „Pewnie nie spotkałam na swojej drodze dobrego księdza”, „Pewnie nie wiem wszystkiego o religii chrześcijańskiej”, „Pewnie nie dość mocno się modliłam” albo „Pewnie to tylko przejściowy etap i kiedyś wrócę na właściwą drogę”. Takimi słowami próbują zwykle mnie „nawracać” wierzący znajomi. Zostawmy więc moje i Twoje podejście do wiary. Potraktujmy wiarę jako obszar inspirujący do rozważań na temat potrzeb.
Z życia wzięte
SYTUACJA 1: Robiłam dziś drobne zakupy w Carrefourze. Przy kasie przede mną została z przodu starsza pani, a za nią druga – trochę młodsza. Tej pierwszej zabrakło do rachunku czterech złotych i czterdziestu groszy. Chciała zrezygnować z zakupu jakiegoś produktu. Druga, nie czekając na nic, zaproponowała, że zapłaci różnicę. Z rozmowy wynikało, że są sąsiadkami, ale wcale się nie znają. Ta starsza dopytywała o dokładny numer mieszkania sąsiadki, zapewniając, że niezwłocznie odda jej pożyczkę. Ta młodsza , zapierała się, że 4,40PLN nie zrujnuje jej domowego budżetu, a kolejka jest długa, więc nie ma co przedłużać czekania długo trwającym zwrotem towaru. Czy panie były wierzące? Nie wiem. Patrząc wyłącznie na ich wiek, mogę przypuszczać, że tak.
SYTUACJA 2: Mam koleżankę, która jest osobą niezwykle wierzącą. Ma chorego synka. Często na FB prosi o modlitwę za niego. Chłopiec dużo czasu spędził na dziecięcym OIOMie i raz po raz walczy o życie stając na granicy życia i śmierci. Wiele ludzi modli się za niego prosząc Boga o zdrowie.
SYTUACJA 3: Inna koleżanka, także bardzo wierząca (znamy się od liceum, razem byłyśmy na wspomnianej wcześniej pielgrzymce – ona została przy wierze, ja nie), gościła mnie ostatnio u siebie w domu. Od słowa do słowa zeszłyśmy na temat jej wiary i mojego ateizmu. I co? Stwierdziła, że zeszłam na złą drogę, musi mi pomóc i pożyczy mi jakąś tam fantastyczną książkę.
SYTUACJA 4: Niewykluczone, że książka z sytuacji 3 była tą samą, którą ostatnio bardzo polecała na FB inna znajoma. Jest to książka „Bóg nigdy nie mruga” Reginy Brett. Ta znajoma zamieściła w poście cytat: „Bóg wybrał dla nas to miejsce, w którym nasza największa radość spotyka się z największą potrzebą świata.” Pod postem rozwinęła się dyskusja na temat zbawiennego wpływu boga na ludzkie życie.
SYTUACJA 5: Jeszcze inna znajoma (chyba ateistka) wciąż narzeka w postach na FB na nieudolność polskich urzędników (w kontekście prowadzenia własnej działalności gospodarczej) oraz lekarzy (w kontekście chorób swojej małej córeczki i własnych). Zamieszcza posty sugerujące, że lekarze to konowały, szczepienia są największym złem tego świata itp. żeby wycofać się w połowie dyskusji, która zaczyna wrzeć pod jej słowami. Ciągle sugeruje też, że wszystkie badania i raporty nie mają racji bytu, bo są sponsorowane, więc nie mogą być rzetelne. Jakbyśmy żyli w świecie zbudowanym na samych teoriach spiskowych.
SYTUACJA 6: Choroba i śmierć mojego Taty. Był osobą niezwykle wierzącą. Dotknęła go choroba, do której nie miał żadnych wskazań jeśli chodzi o grupę ryzyka. Wierzący powiedzą, że albo spotkała go kara boska, albo był tak dobry, że Bóg chciał go mieć u siebie i na pewno jest tam szczęśliwy i nie cierpi. Marne pocieszenie i jedno i drugie. Ja uważam, że sytuacja mojego Taty była efektem statystyki. Po prostu. W jednym zgadzam się z wierzącymi – już nie cierpi.
Mój punkt widzenia
Babskie Tabu jest moim blogiem, więc mam prawo pisać tu to, co chcę. Nawet jeśli znajdziesz tu treści, które uznasz za wielce kontrowersyjne bądź bluźniercze wiedz, że piszę je z pełną świadomością i premedytacją. Stosuję tu też w pełni świadomie uogólnienia, choć mam świadomość wyjątków wszystkich reguł. Chcę tu motywować do myślenia. Do refleksji. Jeśli nie masz na nie ochoty – zamknij przeglądarkę i nie czytaj dalej tego posta.
W każdej z wyżej wymienionych sytuacji można znaleźć miejsce dla mocy sprawczej takiego czy innego boga. Osobiście uważam, że to przykre, że ludzie tak wiele wydarzeń przypisują bogu. Moje doświadczenia pokazują, że osoby wierzące mają niezwykłą potrzebę wplatania boga tam, gdzie to tylko możliwe. Wnoszenia religii do wszystkiego. Mieszania jej z tematami niezwiązanymi z religią. A najbardziej bawi mnie potrzeba „nawracania” niewierzących. Przekonywania, że religia jest super. Nie słyszałam nigdy, żeby ateiści tak gorliwie namawiali do niewiary, albo z pełną determinacją mówili, gdzie boga nie ma.
A co jeśli boga nie ma?
A teraz wyobraź sobie, że bóg nie istnieje. Nie ma żadnej religii. Nie ma kościołów. Nie ma Biblii. Nie ma Koranu. Nie ma Dekalogu. Jezus nie istniał albo był zwykłym cieślą jak jego ojciec. Budda nie nauczał. Mohamed nigdy się nie urodził.
Co się dzieje z etyką i moralnością człowieka?
Skąd ludzie wiedzą, co jest dobre, a co złe?
Skąd wiedzą, jakimi zasadami się kierować?
Czy sąsiadka pożyczy wtedy sąsiadce parę złotych?
Jak ludzie wesprą koleżankę, która ma poważnie chorego syna?
Na jakiej podstawie moja znajoma stwierdzi, czy idę lepszą czy gorszą od jej własnej drogą?
Kto będzie wybierał Ci miejsce na życie?
Od czego zależeć będzie Twoje szczęście? Od KOGO zależeć będzie Twoje szczęście?
Jeśli spotka Cię coś dobrego bądź złego, na przykład w urzędzie – co/kogo będziesz obwiniać?
Gdzie będziesz szukać przyczyny, jeśli spotkasz się z nawracającymi chorobami?
Jak wyjaśnisz to, że ludzie chorują i umierają na zupełnie przypadkowe choroby?
Bez boga świat popadnie w chaos i będzie wszędzie samo zło – możesz powiedzieć. (Tak sugeruje większość moich wierzących znajomych).
Ale czy naprawdę?
Czy naprawdę chcesz w to właśnie wierzyć?
Chcesz wierzyć, że ludzie są dobrzy i życzliwi tylko dlatego, że tak nakazuje im wiara?
Chcesz wierzyć, że Twoje życie i szczęście zależy od jakichś nadprzyrodzonych mocy?
I najważniejsze: Czego naprawdę Ci zabraknie, jeśli w Twoim życiu nie będzie religii i wiary w boga?
Twoje miejsce. Twoja siła. Twoja moc.
Odkąd przestałam wierzyć w boga jest mi łatwiej. Jest mi łatwiej, bo pełna odpowiedzialność za moje życie leży w moich rękach. Jeśli o czymś marzę – muszę na to zapracować. Jeśli czegoś pragnę – muszę się postarać, żeby to zdobyć. Wiem, że moje życie i moje szczęście zależy ode mnie. A gdy spotyka mnie coś złego wierzę, że otaczają mnie życzliwi ludzie, którzy dadzą mi wsparcie w trudnych chwilach. Tak jak to było, podczas choroby i śmierci Taty. Żaden bóg nie pomógł mi w rozwoju zawodowym czy budowaniu rodziny. Wszystko to było efektem mojej pracy i starań. Kiedy upadam – otrzepuję kolana, wstaję i idę dalej. Kiedy ktoś mnie krzywdzi – próbuję przyjąć jego punkt widzenia i bronię się. Jestem dobra, postępuję etycznie i moralnie nie dlatego, że ukaże mnie bóg, ale dlatego, że tak chcę. Wierzę, że to jest właściwe.
Czy chcesz czy nie, Twoje miejsce w życiu zależy przede wszystkim od Ciebie. Jeśli nie ruszysz tyłka z miejsca – żaden, nawet największy, najbardziej miłosierny i mocny bóg Ci nie pomoże. W Tobie jest siła i moc. Nie ma znaczenia, czy pochodzi od boga czy nie. Ważne jest, czy w nią wierzysz. Ważne jest, czy z niej korzystasz.
Przestań więc usprawiedliwiać wszystko co się dzieje w Twoim życiu bogiem.
Zostaw moce Twojego boga tym, którzy najbardziej go potrzebują.
Odpowiedz Sobie na pytanie:
Jak wyglądałoby Twoje życie, gdyby nie było boga ani innych nadprzyrodzonych sił, które Tobą kierują?
Jak wyglądałoby Twoje życie, gdybyś decydowała o nim tylko Ty sama?
Jeśli będziesz mieć taką potrzebę – podziel się ze mną wynikiem Twoich rozważań.
I pamiętaj!
Jesteś wyjątkowa. Nie daj sobie wmówić, że masz być taka jak wszyscy.
rusz tyłek i BĄDŹ SOBĄ!
Kurcze przez przypadek trafiłam na Twojego bloga i chyba zostanę na dłużej 🙂 Chyba nie można było tego lepiej wyrazić 😉
Dziękuję. Aż się zarumieniłam 😉
Kasiu, ale wybrałaś temat 🙂
Od razu napiszę, że jestem osobą wierzącą – ewangelicznie, co ma spore znaczenie 😉
W Twoim wpisie brakuje mi dwóch pytań: „A co będzie ze mną po śmierci?” – bo przecież to jest główna potrzeba wiary – i „A co jeśli Bóg istnieje?”.
Niektórzy uważają, że na wszelki wypadek, lepiej jest wierzyć w Boga, bo jak się okaże, że go nie ma to nic nie szkodzi, ale jeśli jednak jest to można mieć przechlapane 😉
Ja myślę, że zaufanie Bogu zupełnie nie zwalnia nas z odpowiedzialności za swoje życie. Wręcz przeciwnie – stawia przed nami sporo wyzwań. Miłe opowiastki w stylu Pani Brett raczej dają (co wrażliwszym) chwilę zadumy, ale raczej nie zmieniają życia.. Tylko żywa, prawdziwa relacja z Bogiem to robi. A dlaczego szukamy Boga? Myślę, że dlatego, że stajemy w takim punkcie swojego życia, że po prostu sami nie dajemy rady. Zapętlamy się, tracimy możliwości działania, tracimy siły, nie mamy wsparcia, czujemy pustkę. Można fizycznie mieć wszystko (praca, dom, wakacje, dzieci..), ale czuć wewnątrz dziurę. I to jest właśnie miejsce dla Boga 🙂 Ja nie wierzę w to, że można „nawrócić” kogoś kto takiej potrzeby nie czuje. Jeśli ktoś sam sobie świetnie radzi to po prostu Boga nie potrzebuje, ale to wcale nie oznacza, że Boga nie ma. Szczęśliwie to nie my decydujemy o tym czy On jest czy Go nie ma 😉
Aniu, tych pytań nie ujęłam celowo, bo post nie jest filozoficzny ale rozwojowy 🙂 „zaufanie Bogu zupełnie nie zwalnia nas z odpowiedzialności za swoje życie.” – tu się zgadzam w 100%. A już tutaj: „Miłe opowiastki w stylu Pani Brett raczej dają (co wrażliwszym) chwilę zadumy, ale raczej nie zmieniają życia.. Tylko żywa, prawdziwa relacja z Bogiem to robi.” – niekoniecznie. Refleksja i chwila zadumy nie u każdego kończy się bezczynnością. Jestem żywym przykładem tego, że to nie bóg zmienił i zmienia moje życie. A wewnętrzna dziura? – Jedni zapełniają ją wiarą i bogiem, inni nałogami, a jeszcze inni – kontaktem z samym sobą. Tak jak napisałaś, wszystko zależy od indywidualnych potrzeb. Dziękuję Ci za ten szczery komentarz!
Kasiu, masz rację 🙂 W zasadzie moją główną myślą było właśnie to, że czy ktoś wierzy, czy nie, to i tak najważniejsze jest mieć kontakt z sobą i działać 🙂 Jeśli ktoś uważa, że wiara w cokolwiek zwalnia go z takiej odpowiedzialności to według mnie nie jest to dobra postawa życiowa. A to co/kto nas motywuje to już zupełnie inna sprawa 😉 Cieszę się, że piszesz ten blog! Dziękuję 🙂
Cytują mnie 🙂