Całkiem niedawno znalazłam na Facebooku nagranie eksperymentu z udziałem pcheł. Owady wrzucono do słoika, a następnie zakręcono przykrywkę. To spowodowało, że pchły, które zwykle bez problemu skaczą na odległość kilku metrów, mogły rozwinąć swoje skrzydła wyłącznie na odległość dzielącą przykrywkę od dna słoika. W konsekwencji, nawet po odkręceniu pokrywki, pchły nie potrafiły już wyskoczyć ze słoika. Znikła ich zdolność pokonywania dużych odległości, a co więcej brak tej umiejętności wykazały też kolejne pokolenia pcheł. Czy jest to efekt nieodwracalny?

Nie udało mi się…

Podobny eksperyment wykonano kiedyś na psach. Przyznaję, były to dość okrutne badania, ale przyniosły bardzo ważne wnioski dla rozwoju zwierząt i człowieka. Psy zamknięto w pomieszczeniu, w którym podłoga była podpięta do prądu. Kiedy zwierzęta czuły nieprzyjemne bodźce (nie bardzo silne, ale nieprzyjemne rażenie prądem), próbowały uciekać, szukały wyjścia, sposobu radzenia sobie z bólem. Bezskutecznie, bo klatka miała zamknięte wyjście.

Zdziwienie badaczy było ogromne, kiedy po pewnym czasie drzwi pomieszczenia zostały otwarte, a psy mimo rażenia prądem – przestały dążyć do ucieczki i uwolnienia, tylko bezradnie poddawały się torturze. Jakby straciły zdolność widzenia racjonalnych, najprostszych wyjść z sytuacji. Jakby straciły wiarę w swoje możliwości…

Zjawisko takie dziś nosi nazwę wyuczonej bezradności.

Znamienne jest to, że wyuczona bezradność dotyczy także człowieka.

Czy wyuczona bezradność jest nieodwracalna?

Kiedy znajdziemy się w trudnej, bolesnej sytuacji, w pierwszej kolejności walczymy. Z bólem, cierpieniem, frustracją, niewygodą. Buntujemy się. Szukamy drogi ucieczki. Jednak, gdy nasze działania nie przynoszą oczekiwanego skutku – zaczynamy radzić sobie inaczej. Zaczynamy szukać innych, racjonalnych wyjaśnień sytuacji, w której się znaleźliśmy.
Po urlopie macierzyńskim Ania wróciła do pracy pełna motywacji i zapału. Nie zniechęciły jej wyśrubowane cele, jakie postawił przed nią przełożony. W pierwszym miesiącu niezrealizowana planu. Rozmowa z szefem nie należała do najprzyjemniejszych. W drugim miesiącu, oprócz niani, ściągnęła do pomocy przy dziecku mamę. Więcej godzin spędzała w biurze i u klientów. Wyniki nadal nie spełniły oczekiwań. W trzecim, czwartym, piątym miesiącu pracy szukała pomysłów na usprawnienia swojej pracy, zmieniała sposoby działania. Robiła, co w jej mocy, by „dowieźć wynik” (mówiąc korporacyjnym slangiem). Rozmowy z przełożonym nie stały się przyjemniejsze. Od kolegów i koleżanek z pracy wciąż słyszała, że walczy na darmo, że to bez sensu, że inaczej się nie da. Stopniowo, zaczęła w to wierzyć. Uwierzyła, że nie da się pogodzić ambicji zawodowych i macierzyństwa. Coraz częściej myślała, że to ona nie potrafi zorganizować życia jak należy. Motywację i zapał zastąpiło zmęczenie i frustracja, a wisienką na torcie było gasnące poczucie własnej wartości.

„Przecież nie zmienię świata!”
„Przecież nie da się tego pogodzić. Nikt tego nie godzi! To nierealne.”
„Przecież wszyscy pracują tak jak ja. Nie mam wyjścia”
„Nie da się.”

Bardzo często słyszę takie słowa od moich klientek.
– skoro nie możesz zmienić świata, to na co masz wpływ?
– Nikt tego nie godzi – kogo konkretnie masz na myśli?
– Wszyscy, czyli kto konkretnie?
– Nie da się… Co konkretnie uważasz na ten moment za niemożliwe?

Dopytuję. Drążę. Doprecyzowuję.

Może nie zmienisz świata od razu, ale spróbuj zmienić Swoje podejście do najbliższego otoczenia.

W Twoim otoczeniu nikomu nie udaje się pogodzić macierzyństwa z życiem zawodowym? Znajdź poza najbliższym towarzystwem osoby, które jednak dały radę. (A uwierz mi, jest ich wiele. Wystarczy poszukać, rozejrzeć się wokół).
Czujesz, że nie masz wyjścia? A o jakim wyjściu marzysz? Co jeszcze jest możliwe? Spójrz na różne możliwości, nawet te absurdalne, pozornie będące poza Twoim zasięgiem.

Nie mówię, że będzie łatwo. Ale wyjścia masz dwa: pierwsze – być jak pchła, która od pokoleń słyszy, że inaczej się nie da i bezkrytycznie w to wierzy; drugie – być sobą, dać sobie przyzwolenie na myślenie i postępowanie po swojemu, próbować i nie poddawać się nawet wtedy, gdy jest bardzo ciężko.

Gdy Anna zaczęła chorować na poważne zmiany skórne – trafiła do mnie. Zastanawiała się, czy powinna pójść do terapeuty. Nie wiedziałam, czy coaching jej pomoże, ale postanowiła spróbować. Proces zaczęłyśmy od powrotu do jej wewnętrznych wartości. Potem, stopniowo, Anna uczyła się zauważać swoje potrzeby. Zmieniła pracę. Odeszła z korporacji i przyjęła posadę ekspedientki w sklepie odzieżowym. Bardzo szybko została kierownikiem sklepu. Pieniądze były mniejsze, ale inne korzyści z tej zmiany – bezcenne.

Kiedyś pracowałam po kilkanaście godzin dziennie. Nie miałam rodziny, dzieci, ale już wtedy czułam, że taki styl życia bardzo mi nie odpowiada. Przepracowanie, zmęczenie, brak wystarczającego odpoczynku powoli dawał o sobie znać poprzez słabnące zdrowie. Pełna obaw i wątpliwości powiedziałam „stop”. Zaczęłam wychodzić z biura o 17, przestałam w czasie prywatnym odbierać telefony. Przez dłuższy czas towarzyszył mi lęk o jakość pracy, wyniki i widmo zwolnienia z pracy. Tymczasem, na następnej ocenie rocznej usłyszałam, że moja efektywność jest podziwiana przez innych, a wiele osób marzy o dołączeniu do mojego zespołu. Moje podwładne miały zakaz pracy po godzinach. Wspólnie zastanawiałyśmy się nad priorytetami, eliminowałyśmy zbędne zajęcia i zadania, wszystko po to, by jak najszybciej i z jak najwyższą jakością uporać się z naszymi zadaniami. Mój słoik okazał się bardzo ograniczony, jego szklane, budzące lęk ściany istniały tylko w mojej głowie.

Tak, można się oduczyć wyuczonej bezradności. Nie obiecuję, że będzie to łatwe, ale z pewnością jest to możliwe!

A jak wygląda Twój słoik?
Czego potrzebujesz, by z niego wyskoczyć?

 

Pamiętaj. Jesteś wyjątkowa. Nie daj sobie wmówić, że masz być taka jak wszyscy!

rusz tyłek i BĄDŹ SOBĄ!