Jakie jest twoje największe marzenie?
W tym tygodniu, zupełnie niespodziewanie, spełniłam jak dotąd największe marzenie mojego dziecka. Byłam z moją kilkuletnią córeczką na pierwszej lekcji baletu. Moja pociecha ma odziedziczyła po mnie i kilku naszych przodkiniach zamiłowanie do występowania na scenie, tańca i w ogóle różnych działań w ramach sztuki. Nic więc nie było w tym dziwnego, gdy na pytanie, czy chce, żeby ją zapisać na lekcje baletu z podekscytowaniem pokiwała głową. „Spróbujmy” – pomyślałam.
Tego dnia przed wyjściem do przedszkola powiedziałam, że odbiorę ją trochę wcześniej i pojedziemy do szkoły tańca. Czekała na ten moment cały dzień. W autobusie uśmiechnięta i zadowolona grzecznie czekała na docelowy przystanek zajadając bułę. Na miejscu bez szemrania (a wręcz z poganianiem mnie) przebrała się w strój do tańca i z wyraźną satysfakcją obserwowała inne dziewczynki czekające na te same zajęcia. Iskierki w jej oczach nie gasły nawet przez chwilę. Ani śladu zwątpienia, braku pewności siebie czy lęku. Kiedy nauczycielka otworzyła salę – moja córka była jedną z pierwszych, które zaczęły szaleć na parkiecie. Nawet w czasie przerwy, gdy inne dziewczynki podbiegły do swoich mam – moje dziecko pozostało na sali i biegało ze sporo starszymi od siebie koleżankami. Szczerze mówiąc aż takiego zafascynowania nie przewidziałam w najśmielszych snach. Po zakończeniu zajęć moja mała córeczka cała w skowronkach stwierdziła, że było super i że zdecydowanie chce tam chodzić regularnie.
Obserwowanie jej szczęścia, radości i spełnienia jest warte każdej ceny. I w sumie nie ma w tym nic dziwnego… a jednak…
Nie byłabym sobą, gdybym krok dalej nie poszła w mojej refleksji i obserwacji.
Jak to się dzieje, że jako małe dziewczynki mamy zapał do przeróżnych aktywności, a jako osoby dorosłe nie mamy już tej iskry w oku, która mówi o bezgranicznej radości i szczęściu?
Gdzie na drodze do dorosłości gubimy to szczere podniecenie w realizacji marzeń?
Jak często mamy na twarzy uśmiech od ucha do ucha nie słabnący przez kilka godzin i powracający na samo wspomnienie o spełnionym marzeniu?
Niestety. Nie jest usprawiedliwieniem to, że dorastałyśmy w trudniejszych niż dzisiejsze czasach. Nie jest też usprawiedliwieniem to, że chcemy dawać naszym dzieciom to, czego same nie miałyśmy.
Jeśli nie dajemy spełnionych marzeń sobie, nie nauczymy naszych dzieci tego, czym jest przyjmowanie.
Jeśli same nie marzymy – nasze dzieci stracą umiejętność sięgania po marzenia.
Jeśli nie damy przykładu, jak pielęgnować w sobie talenty i pasje – nasze dzieci też zapomną, jak to się robi.
Pewnie, każda z nas miała jakieś trudne elementy w swojej przeszłości. Biednych rodziców, których nie było stać na lekcje gry na pianinie. Albo takich, którzy uznali, że zafascynowanie tańcem to tylko chwilowy kaprys córki. Mogło być też tak, że twoi rodzice uważali, że sztuka nie jest w życiu do niczego potrzebna, bo nie można na niej w prosty sposób zarobić dużych pieniędzy. Albo po prostu nie rozumieli sztuki i jej znaczenia w życiu, więc deprecjonowali, wyśmiewali albo szykanowali twoje marzenia.
To wszystko jest przykre. To wszystko jest też uzasadnionym argumentem wyjaśniającym, dlaczego zrezygnowałaś z marzeń. Ale żadne przeżycie z przeszłości nie wyjaśnia, dlaczego nie powróciłaś do pasji, marzeń i pragnień w dorosłym życiu.
Dziś jesteś niezależna.
Dziś sama dbasz o swoje przetrwanie.
Dziś nie potrzebujesz rodziców czy innych ludzi, by przeżyć.
Czy dziś nadal potrafisz marzyć?
Wiesz, jakie jest dziś Twoje największe marzenie?
Podziel się nim w komentarzu.
A jeśli dojdziesz do wniosku, że potrzebujesz wsparcia, by odnaleźć w sobie te dziecięce marzenia i iskrę w oku – dołącz do mojej grupy na Facebooku i Zostań Babką WielkoMocną. Znajdziesz tam to, czego potrzebujesz, by oswoić samotność i odnaleźć kontakt ze sobą.