autorytety spadają z piedestału ballet-shoes-1260800_1920

Kiedy autorytety spadają z piedestału

Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie jedna z czytelniczek. Ale od początku.

 

Zastanawiałaś się nad tym, skąd biorą się w naszym życiu autorytety?

Kiedy przychodzimy na świat jesteśmy zdane na łaskę i niełaskę rodziców, a w znaczącej większości przypadków – mamy. To ona pierwsza uczy nas odbierać i oceniać świat. Rozpoznawać co dobre, korzystne, a co bezwartościowe, niebezpieczne. To najczęściej matki spędzają z dziećmi najwięcej czasu, więc nie dziwi mnie, że badania potwierdzają, iż to one najbardziej wpływają na to, kim i jacy jesteśmy w życiu. Są też dowody na to, że inteligencję dziedziczymy właśnie po mamie, ale to już temat na zupełnie inny post. Tak czy inaczej, warto wiedzieć, że swoją postawą dajemy świadectwo przede wszystkim temu, jaka była nasza relacja z mamą, a nawet więcej – jaką osobą jest nasza mama.

 

Już słyszę te gromkie okrzyki sprzeciwu.

Tak, to prawda, w trakcie życia, w miarę dorastania, upływu czasu, kolejnych doświadczeń – zmieniamy się. Im bardziej pracujemy nad sobą, tym bardziej niezależne się stajemy – w decyzjach, podglądach, przekonaniach. Nie wszystko można zmienić (genetyki jednak nie oszukamy), ale wiele z naszych cech z genami ma niewiele wspólnego, a znacznie więcej ze stylami myślenia i postępowania wyniesionymi z domu.

 

Wróćmy do autorytetów.

W naturalny sposób dzieci przyjmują za autorytet rodziców. Najpierw mamę, którą kochają miłością bezwarunkową. Stopniowo pojawiają się kolejne ważne osoby – tata, babcia, dziadek, rodzeństwo… Dziecko nie ma podstaw, żeby im nie ufać, więc stają się jego wyrocznią na temat rzeczywistości.

Po kilkunastu latach – BUM!!! Przychodzi moment, kiedy autorytety naszych rodziców zaczynają pękać, łamać się, sypać. I w sposób skandaliczny zaczynamy dostrzegać ich słabości. O zgrozo! Okazuje się, że oni się mylą! A do tego nie są wszechwiedzący!!! Autorytet rodziców spada z piedestału i…

…zwracamy swoje oczy ku innym osobom. Koleżankom, celebrytkom, przewodniczkom różnych grup, pierwszym sympatiom. To im przypisujemy niemal boską nieskazitelność. Ich traktujemy jak wyrocznie. Szukając różnych autorytetów, obserwując i próbując różnych dróg, w naturalny sposób poszukujemy siebie. Poznajemy i dookreślamy własną tożsamość. Do momentu, gdy…

…okazuje się, że nasze idolki – o zgrozo!!! – tak jak nasi rodzice, okazują się omylne, nieidealne i po prostu zwyczajne…

Jestem przekonana, że znasz ten ból. Idźmy jednak dalej.

 

Co dzieje się z autorytetami, gdy wchodzimy w dorosłe życie?

Oczywiście, jako dorosła osoba też ulegasz fascynacjom. I obawiam się, że mechanizmy ich powstawania pozostały niezmienne. To, co jednak różni dorosłą kobietę od dziecka to większa świadomość i wybór. Jako dorosła osoba Twoje przeżycie nie zależy od ludzi, których podziwiasz. A mimo to bardzo często chcemy, żeby nasi idole byli kryształowi. Kiedy pojawia się rysa – z miejsca ich skreślamy. Jak dzieci, które krzyczą „Nie lubię cię!” do mamy, która zabroniła im jeść ukochany deser przed umyciem rąk. Jak nastolatki, które krzyczą do mamy „Nie nawidzę cię!”, gdy nie pozwala im wyjść na dyskotekę w zbyt kusej spódnicy…

Jak bardzo bliskie są Ci takie emocje buntu wobec autorytetów spadających z piedestału?

 

Jaki to ma związek z pierwszym zdaniem tego tekstu?

Przy okazji dyskusji na Facebooku, jedna z kobiet, która śledzi moje działania od jakiegoś czasu, wyciągnęła wniosek, że przestałam być dla niej wiarygodna. Oceniła postawę mojego męża, moją emocjonalną zależność od niego, a także to, jakie rzeczy muszę, a jakich się po mnie nie spodziewała.

Pewnie nie byłoby tego postu, gdyby dyskusja nie była dłuższa pełna emocji i… dość mocno obok mnie. Nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła się głębiej nad nią zastanawiać.

Kompletnie nie dziwi mnie, gdy ktoś wyciąga wnioski na mój temat.

Kompletnie nie dziwi mnie kierunek czy jakość tych wniosków.

Kompletnie nie dziwi mnie krytyka.

 

To, co jest dla mnie fascynujące w tej konkretnej historii to fakt, jak szybko przypisujemy ludziom cechy, których kompletnie nie mają. I jak rzadko dociekamy, kim naprawdę są nasze autorytety. Jak bardzo potem dajemy się ponieść emocjom, które (po głębszym zastanowieniu) bazują na lęku, żalu i smutku, a które niewiele mają wspólnego z naszym spadającym z piedestału autorytetem.

 

Tak, widzę dwuznaczność ostatniego zdania i celowo jej nie usuwam.

Decydując się na wyjście z mojej domowej norki i pokazanie światu tego, co robię, byłam przygotowana na to, że będę różnie odbierana przez różne osoby. Że to, co robię i jak to robię nie jest dla każdego. Wiedziałam też, że podejmując moją decyzję w pewien sposób z automatu będę obserwowana ja i moja rodzina. To, co do mnie dotarło w tej konkretnej sytuacji to fakt, że ludzie przypisują mi cechy, których nie ma. Cechy, których się spodziewają, które przypisują mi na bazie tego, co obserwują w moich działaniach on-line. I w całej tej układance nie byłoby nic fascynującego, gdyby nie jeden zasadniczy fakt.

 

Jak to wszystko powiązać z tym, co robię na co dzień?

Czy faktycznie jestem niewiarygodna?

Jestem wielką fanką słów Ani Piwowarskiej: „Nie jesteś zupą pomidorową, żeby cię wszyscy lubili”.

Dla mnie to zdanie ma wiele wymiarów. Między innymi taki, że nie mam wpływu na to, co pomyślą o mnie inni. Nie mam wpływu na to, czy ktoś mnie uzna za swój autorytet czy też nie. Nie mam wpływu na to, co myślą, czują, robią ludzie z mojego otoczenia – nawet tego najbliższego. Tymczasem zdarza się tak, że ktoś, kto przypisał mi jakąś ważną rolę, podświadomie oczekuje, że będę krystaliczna, nieomylna i perfekcyjna we wszystkim co robię.

Jak w tym wszystkim nie zwariować?

Podzielę się z Tobą kilkoma sposobami. Mi pomagają. Sprawdź sama, czy pomogą Tobie.

Po pierwsze – wewnętrzne wartości.

Odkąd (dzięki Danielle LaPorte) znam moje Core Desired Feelings, moje wewnętrzne wartości, w chwilach, gdy ktoś mnie atakuje – wracam do nich. Są to chwile nasilonych emocji. W takich sytuacjach wartości są jak drogowskaz. Zadaję sobie pytania:

– która z moich wartości jest dotknięta tym, co się dzieje?

– w którą z wartości bije zachowanie drugiej strony?

I gdy już wiem – nieprzyjemne emocje się wyciszają, a ja z większym dystansem patrzę na osoby wokół.

Po drugie – świadomość siebie

Pracuję z kobietami, które są w drodze. To znaczy – tak jak ja – wciąż jeszcze lepiej poznają siebie, poszerzają swoją samoświadomość. Niech nie będzie aroganckie i zarozumiałe stwierdzenie, że kobiety, które uznają mnie za autorytet w jakichś obszarach – same te obszary dopiero odkrywają. Tak to już jest, że lubimy uczyć się od tych, których uznajemy za bardziej doświadczonych niż jesteśmy same. W sytuacjach, gdy ktoś mnie atakuje, wracam do wiedzy o samej sobie. Czy to, co mi zarzuca moja interlokutorka jest prawdą? W jakim stopniu ma rację, a w jakim się myli? Nie mówię tu o błędzie realnym, ale relatywnym. Rozumiem bowiem, że każdy wyciąga wnioski i ocenia na bazie dostępnej sobie wiedzy. Więc, z perspektywy osoby dysponującej pewną wiedzą, wnioski są prawdziwe. Jak bardzo prawdziwe są z mojego punktu widzenia? Czy moja wiedza o sobie – potwierdzona innymi zewnętrznymi źródłami – pozwala mi przyjąć, że słowa rozmówczyni są także moją prawdą? Czy jednak uznam, że obiektywnie ma ona mniejszą wiedzę na mój temat niż na przykład przyjaciele, którzy znają mnie dłużej i spędzają ze mną więcej czasu „w realu” a nie „w sieci”.

Po trzecie – emocje tu i teraz: poczucie winy, wstyd

Bardzo specyficznym drogowskazem jest w życiu poczucie winy. W sytuacjach trudnych, obok odwołania się do wartości i Core Desired Feelings – patrzę na inne uczucia tu i teraz. A przede wszystkim na to, czy czuję się winna, czy mam wyrzuty sumienia, czy czegoś się wstydzę. Jeśli tak – przyglądam się tym emocjom bliżej. Jeśli nie – uznaję, że wszystko, czego doświadczyłam, co usłyszałam na własny temat, jest prawdopodobnie projekcją. Bądź jej odmianą.

 

Dlaczego potrzebujemy autorytetów?

Autorytety są nam potrzebne, bo porządkują nasz świat. Przywracają nam poczucie kontroli nad własnym życiem. Kluczowe dla naszego poczucia bezpieczeństwa. Warto jednak mieć świadomość, że poznając ludzi, dokonujemy ich oceny – to nieuniknione i znacznie silniejsze od nas. Warto też mieć świadomość, jakie mechanizmy na tę ocenę wpływają, bo tylko w ten sposób możemy ją bardziej zobiektywizować.

Z jednej strony własny wizerunek, który budujemy i pokazujemy światu, jest wystawiany na wszelkie mechanizmy oceny ze strony innych. Z drugiej – my sami oceniamy osoby z otoczenia. I w jedną i drugą stronę działają te same mechanizmy. Różnica może być taka, że ktoś w relacji ma większą lub mniejszą świadomość siebie i tych procesów. Pomaga tu też wiedza merytoryczna. Wiele jest opracowań dotyczących błędów oceny – na przykład taki efekt halo zwany też efektem aureoli. Kojarzy się go najczęściej z tym, że na podstawie jednej pozytywnej cechy, przypisujemy człowiekowi inne. Tymczasem ten efekt jest jak medal i ma dwie strony – działa dokładnie tak samo przy przypisywaniu cech negatywnych, czego doświadczyłam w sytuacji, do której się odnoszę.

Jeszcze kilka lat temu po takiej „konfrontacji” na tydzień zamknęłabym się w sobie przed światem. Schowała pod kołdrą i straciła wiarę w moje kompetencje i to co robię. Pewnie nawet bym uwierzyła, że nie jestem spójna i wiarygodna.

Dziś jest inaczej. Dziś wiem, że rozwój, budowanie własnej wartości w oparciu o akceptację siebie jest procesem. A jako proces – nie tylko trwa cały czas, ale też non stop jest wystawiany na próbę. Przez różnych ludzi poddawany w wątpliwość. Świadomość siebie pozwala dostrzec to, co prawdziwe ponad emocjami, które się rodzą. Akceptacja siebie nie jest bezgranicznym uwielbieniem, ale świadomością i pokorą wobec własnych talentów i słabości. Kiedy rozwijasz swoją samoświadomość, kiedy lepiej poznajesz siebie i zaczynasz siebie akceptować, automatycznie dajesz przyzwolenie na błędy sobie i innym. Przestajesz wymagać braku rys na krysztale, a zaczynasz doceniać to, że ludzie nie są inni od Ciebie. To przynosi wyjątkową ulgę. Zwalnia z pogoniła perfekcjonizmem. Uwalnia i wycisza.

Zaczynasz akceptować to, że możesz się mylić, a tym samym automatycznie dajesz innym przyzwolenie na pomyłki.

Zaczynasz akceptować to, że podejmujesz najlepsze decyzje na bazie informacji i doświadczeń jakie masz tu i teraz, a tym samym przyjmujesz, że inni mogą mieć odmienne opinie na ten sam temat.

Zaczynasz akceptować to, że każdy jest inny, wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju, a tym samym przestajesz oczekiwać perfekcjonizmu i nieskazitelności.

Zaczynasz widzieć, że błądzić jest rzeczą piękną, bo ludzką.

 

A kto jest Twoim największym autorytetem i czego się od tej osoby nauczyłaś?

Autorytety to nic złego, dopóki pozostają inspiracją a nie wyrocznią.

BĄDŹ PO SWOJEMU!

artecoaching warszawa Katarzyna Bogusz-Przybylska ARTECOACH (podpis)

 

 

photo: Pixabay